
Grzegorz Filimonczuk Strona 2
Moje wypróbowania
Chcę powiedzieć o moich pokusach, które przyszło się przeżyć po nawróceniu. To zajmuje dużo czasu. Myślę, że w każdym człowieku, który nawraca się do Boga, one są; w rodzinie, w społeczeństwie, w pracy. Ale o jednej z nich opowiem. Gdy tylko zakończyły się święta Wielkanocy, do wsi przyjechali: prokurator, dyrektor KGB i sekretarz partii komunistycznej. Zawołali mnie na wiejską naradę. Długo trwały nasze rozmowy i na koniec powiedzieli, że będą mnie sądzić: artykuł, którym mi grozili przewidywał karę od 15 do 28 lat więzienia. Ciężko było na duszy, tyle już wycierpiałem i znowu cierpienia. Ale przypomniałem sobie słowa wypowiedziane przez anioła, że będę ochraniany. Trochę się podbudowałem i czekałem na rozwiązanie. Sekretarz partii zawołał mnie na ulicę i mówi: „Opowiedz co się z tobą stało, chcę wiedzieć”. Opowiedziałem mu wszystko jak na froncie obiecałem służyć Bogu i co On ze mną uczynił. Z epizodu pokutowania pominąłem tylko Sergiusza Banade. Sekretarz wysłuchał, wziął mnie za rękę i mówi: „Ty jesteś bardzo szczęśliwy, że tak się z tobą stało, trzymaj się twardo Boga, ażeby nie stracić tego szczęścia, które otrzymałeś. A ja ci pomogę”. Te słowa były dużym podtrzymaniem i znowu napełniły mnie radością. Wróciliśmy do budynku. Sekretarz mówi do swoich kolegów: „No cóż damy mu karę 15 lat, a nam jest potrzebny księgowy do nowo organizowanego kołchozu. Lepiej przeniesiemy go do kołchozu, a tam zobaczymy, co dalej robić”. Tak też zrobili.
Pierwsze cuda
Sonia, córka Nazara Momotjuka złamała nogę powyżej kolana. Brat postanowił nie wieźć jej do szpitala, bo wierzył, że Bóg ją uzdrowi. Dlatego przed zebraniem, które miało odbyć się u niego w domu, ogłoszono; post i modlitwę. Nazar i jego żona byli ludźmi modlitwy. Nazar natchniony przez Ducha Świętego, pojechał końmi do Kiwerec na dworzec. Zobaczył tam, że na deskach leży brat Jarmoła, a koło niego leżą kule. Przywieźli go z gorkowskiego województwa, z ciężkiego, dobrze znanego więzienia, koło stacji Suchobezwodzie. Miał złamany kręgosłup. Wynieśli go z pociągu w Kiwercach i zostawili, licząc, że przyjdzie po niego rodzina z Krasnowoli i zabierze. Nazar poprosił ludzi, aby pomogli położyć Jarmołę na wóz i zabrał go do swojego domu do wsi Czownica. Nad chorym wzniesiono modlitwę, a Bóg uzdrowił Jarmołe. Już na własnych nogach poszedł do domu do Krasnowoli, zostawiwszy kule u Nazara w komorze. Bardzo długo one tam leżały.
I właśnie teraz przygotowywaliśmy się do modlitwy. Sonia leżała na łóżku. Banada wziął jej nogę, równo ułożył i sznurkiem przywiązał do łóżka, ponieważ w miejscu złamania obracała się na wszystkie strony. Nazar chodził po domu i modlił się: „Ja wierzę, że ona stanie zaraz na nogach i po wszystkim będzie chodzić za kilka dni”. Sergiusz mówi: „Według twojej wiary, niech ci się tak stanie”. Modlimy się. Sergiusz kładzie rękę na złamanie i w imieniu Jezusa rozkazuje kościom wrócić na miejsce i zrosnąć się. Stałem obok Sergiusza i widziałem jak palcami szukał złamania. Nawet w jego powierzchowności było osobliwie widoczne napełnienie Duchem Świętym. Za jakiś czas głośno przemówił: „ Kości się zrosły. Pojawił się zrost jak obręcz. Odwiążcie jej nogę”. Odwiązaliśmy –noga już nie wisiała, a była równa. Wtedy Sergiusz mówi: „ Sonia w imieniu Jezusa stań na swoich nogach”. Chora stanęła równo na nogach. Sergiusz pyta: „ Jak się czujesz”?- „Dobrze, ale noga troszkę boli”. Wszystko stało się tak jak wierzył Nazar. Minęło kilka dni, a Sonia przyszła do nas do Hopniewa na nabożeństwo, a my uwielbialiśmy naszego Pana Jezusa za cudowne uzdrowienie.
W okolicznych wsiach było niewielu wierzących, ale i tych prześladowała władza. Najwięcej zbieraliśmy się w Hopniewie, było tu zaciszniej. Stał w tej wiosce zakład krawiecki, gdzie uczono na krawców. Przybył tutaj ze wsi Zwozy, wierzący chłopak Sańko(Olek). Zaprzyjaźnilismy się i mieliśmy ścisłą duchową społeczność. Duchowych nauczycieli u nas nie było, oprócz Sergiusza Banady. Czytaliśmy Ewangelie i żyliśmy tak jak napisano. Zawsze po zebraniu było przywitanie, podawaliśmy sobie ręce dając swobodę Duchowi Świętemu. Modliliśmy się na językach, prorokowaliśmy –to były najbardziej radosne momenty. Wtedy grzech nie mógł się uchować, ponieważ Bóg zaraz odkrywał, poprzedzał przeszkody i dawał wierzącym Swoje wskazówki.
Wszyscy mieli strach Boży. Przez jednego brata, podczas takiego witania było do mnie powiedziane: „Kto cię dzisiaj poprosi w drogę, idź od razu, nie odkładaj tego na późniejszy czas”. Na dworze był już wieczór, dużo śniegu.
I nagle podchodzi do mnie Sańko i mówi: „Bracie Grzegorzu chodź ze mną do Zwozów, ja mam brata pijaka. Moja mama już tyle się wypłakała, a on nie myśli pokutować. Wierzę, że go Pan nawróci, jeżeli pójdziesz ze mną”. Rano miałem iść do pracy, pracowałem jako księgowy w kołchozie, musiałem jechać do banku do Kiwerec. Ale ja odpowiedziałem: „Dobrze. Pójdę z tobą, Bóg powiedział, abym poszedł”. Wziąłem ze sobą dokumenty bankowe, uprzedziłem brata Leonida i poszliśmy. Do Zwozów było 10 km, a do Kiwerec jeszcze 10.
Poszliśmy we trzech. Śniegu było po kolana, jeden z nas szedł z przodu wydeptując ścieżkę, pozostali jego śladem i tak szliśmy rozprawiając między sobą. Na miejsce doszliśmy o 2 godz. w nocy (w drodze byliśmy prawie 8 godz.). Bardzo się zmęczyliśmy. Brat Sańka jeszcze nie wrócił z pijatyki. Matka zaczęła przygotowywać wieczerzę, ale ja powiedziałem, że bez Piotra jeść nie będziemy. W niedługim czasie usłyszeliśmy tupot nóg w progu. Sańko wybiegł przywitać się i uprzedzić brata, że w domu są goście i będą nocować. Mówił: „ Nie bój się, idź za piec, tam się położysz i będziesz spać”. Piotr wahał się, powiedział, że ma jeszcze flaszkę w kieszeni. Sańko poradził zostawić ją w sieni. Kiedy Piotr wszedł do domu, usiadł za piecem i zaczął ściągać buty. Duch Święty powiedział do mnie: „Wstań, idź do niego”. Ja podszedłem, ale on mnie uprzedził: „Nie podchodźcie, śmierdzę wódką”. Mówię: „Tak, ale Pan cię zaraz oczyści” i położyłem na niego rękę. Podczas mojej modlitwy, Piotr raptem padł na kolana, pokutował i głośno chwalił Boga. Jego żona w tym czasie była w drugim pokoju, przyszła do nas i prosto z drzwi padła na kolana, razem z mężem pokutując. Długo modliliśmy się w tę nadzwyczajną noc, dziękując Bogu za Jego niezmierną miłość do nas oraz za Dar Zbawienia. Rano wyruszyłem do Kiwerec. Piotr także poszedł ze mną. Gdy przebyliśmy kilka kilometrów rozmawiając o Bożym miłosierdziu, Piotr mówi: „Ja chcę, aby Pan ochrzcił mnie Duchem Świętym, chcę modlić się na językach jak ty”. „Dobrze patrz mi w oczy i módl się”. Położyłem mu rękę na piersi, a on od razu napełnił się Duchem Świętym, mówiąc innymi językami i ta modlitwa trwała prawie do samych Kiwerec. O tak dał mi Bóg jeszcze jednego brata z którym później dużo trudziliśmy się dla chwały Bożej. Gdzieś na wiosnę (to było w 1948 roku) wyruszyłem z sąsiadami z wioski na nabożeństwo, które postanowiliśmy zrobić we wsi Olganiwka, koło Rożyszcza. Z mojej wioski jest tam 18 km, szliśmy z Hopniewa pieszo, prostą linią, polnymi drogami. Koło wsi Wikientiwka (teraz Zawitne) raptem zaczął mocno padać deszcz. Moi towarzysze podróży wrócili się, a ja wyruszyłem dalej. Deszcz padał cały czas, bardzo się zmęczyłem i zmokłem. Rowy pełne były wody, a ja przeskakując je, nie raz wpadałem do tej brudnej wody. Bezsilny, zatrzymałem się, stanąłem w błocie po kolana i poprosiłem o pomoc Boga. Duch Święty napełnił moje serce, podniosłem rękę do nieba i głośno powiedziałem: „W imieniu Jezusa Chrystusa, niech przestanie padać deszcz, niech nade mną pojawi się czyste niebo i zaświeci słońce”. Deszcz raptownie przestał padać. Zacząłem dziękować Bogu za wysłuchaną modlitwę, a za niedługo wyglądnęło słońce. Ściągnąłem spodnie, bo były całe brudne i popłukałem je w rowie, wycisnąłem i ubrałem z powrotem. A nogawki, żeby nie przeszkadzały mi w marszu, zawinąłem aż do kolan i pobiegłem do Zwozów. Zabiegłem do jednej siostry i poprosiłem, aby zawiodła mnie najbliższą drogą do Olganiwki. Już we dwoje śpieszyliśmy zdążyć na zebranie. Nabożeństwo już się rozpoczęło, byli kaznodzieje z innych zborów. Odwinąłem moje mokre nogawki, klęknąłem w kuchni dziękując Bogu, że pozwolił mi tutaj dobrnąć. Wstawszy po modlitwie całkowicie zapomniałem w jakim stanie jest moja odzież. Podszedłem do stołu, dali mi miejsce i przez cały czas zebrania wydawało mi się, że jestem jakby nieobecny. Płakałem i cieszyłem się swoim zbawieniem w Jezusie Chrystusie. Gdy skończyło się zebranie, raptem przypomniałem sobie, że mam brudne spodnie i koszulę (nie wypłukałem jej w wodzie, chociaż ona też była w glinie). Zrobiło mi się wstyd, spojrzałem po sobie, i co widzę ?-spodnie moje są czyste i wyprasowane. Z przodu jak nigdy był kant, a koszula, czyściutka i mankiety na rękach też wyprasowane. Kiedy? Jak to się stało? –nie wiem, ale myślę, że wtedy jak modliłem się w kuchni. Zrozumiałem. To Pan wszystko uczynił, aby utwierdzić i umocnić mnie w wierze. Tego dnia wracałem do domu w osobliwie podniesionym nastroju.
Jednej niedzieli wyszedłem z domu i widzę: siedzą na ławce trzy kobiety. Podszedłem do nich i zapytałem skąd one są? W odpowiedzi usłyszałem: „Ze wsi Starosiele, kolkowskiego rejonu, przyszłyśmy do was na nabożeństwo”- „A kto was tutaj przysłał”?-„A wy jesteście wierzący”?- pytają mnie-„Tak”- odpowiadam. I wtedy jedna z nich o imieniu Elżbieta zaczęła opowiadać jak je skierował tutaj Duch Święty: „Chodziłyśmy do cerkwi prawosławnej i często zbierałyśmy się, aby czytać Ewangelie. Doczytałyśmy do miejsca o chrzcie Duchem Świętym i zrozumiałyśmy, że ten dar należy się wszystkim ludziom. Zaczęłyśmy się modlić i wtedy Bóg nas ochrzcił Duchem Świętym z oznaką innych języków. Ale kiedy opowiedziałyśmy o tym miejscowemu popu, on zabronił nam chodzić do cerkwi i kazał szukać sobie takich jak my. Zaczęłyśmy pytać Boga dokąd mamy iść i wtedy otrzymałyśmy odkrycie, aby iść do Hopniewa”. Po zebraniu zaprosiły nas do siebie do Starosiela.
Utworzenie Kościoła w Kolkach
Na zaproszenie starosielskich sióstr wyruszyłem jednej soboty w drogę. Nikt nie chciał ze mną iść, więc poszedłem sam. Zaszedłem do Starosiela wieczorem, znalazłem dom siostry Elżbiety (z niemiecczyzny powrócił jej mąż Maksym). Tego wieczoru poszliśmy do brata Jana Gradjuka, ponieważ miał bardzo chorą żonę. Po naszej modlitwie, Bóg podniósł ją z łóżka. Mąż Elżbiety był niewierzący, a po tym cudzie dał obietnicę służyć Bogu.
Rankiem wyruszyliśmy z Maksymem do Kolek. Tam był jeden z naszych pięćdziesiątników, Somka Kajduk. Chciałem się z nim spotkać. Po drodze niedaleko Kolek, oderwała mi się podeszwa w bucie. Maksym zaproponował odwiedzić wierzącego szewca, mieszkał on niedaleko bazaru. Weszliśmy do niego, naprawił mi but, a ja mówię: „Zrobilibyśmy zebranie zaraz u was. Powiadomimy ludzi na bazarze, może znajdą się jacyś wierzący i przeprowadzimy służenie”. On się zgodził. Maksym poszedł zwołać ludzi i niebawem chata pełna była młodzieży, oraz kilku braci z Krasnowoli. Był Jarmoła, który otrzymał uzdrowienie u Nazara, syn Kajduków, Wiktor, Ulan z Nieczagiwki. Odbyło się dobre nabożeństwo i było proroctwo, że dzisiaj Bóg będzie chrzcił Duchem Świętym oraz, że stworzy tutaj Żywy Kościół. Ale zebranie się skończyło i nikogo Bóg nie ochrzcił. Ludzie czekają na to co było zapowiedziane. Wtedy Wiktor Kajduk proponuje nabożeństwo u siebie (mieszkał niedaleko we wsi Kuzja). Mówię pójdziemy, a kto chce otrzymać chrzest w Duchu Świętym, niech idzie razem z nami, Bóg powiedział, że będzie dzisiaj chrzcił Duchem Świętym”. Bracia troszkę nie mieli ochoty, ale poszli ze mną. W jednej z chat w Kuzji, grał akordeon, były tańce. J mówię; „ Idziemy do drugiej chaty, będziemy robić nabożeństwo. Ludzie są na tańcach, będzie komu głosić”. Weszliśmy, poprosiliśmy o pozwolenie. Za niedługo przyszli ludzie z Kolek. Muzyka umilkła, cała młodzież, która się bawiła też przyszła do nas. Rozpoczęło się nabożeństwo. Dużo mówić nie zamierzałem. Opowiedziałem ludziom o Trój Jedynym Bogu i zwróciłem uwagę na trzecią osobę, Ducha Świętego. Ale wśród miejscowych była zmowa, aby nas pobić. Jeden z chłopców trzymał w ręce kamień i czekał na dogodną chwilę. Nikt z nas tego nie wiedział, ale wiedział to Pan. Nagle wstaje jeden brat i Duch Święty odkrywa złe zamiary ludzi oraz wskazuje na tego, który trzyma kamień. Na przybyłych padł wielki strach. Wtedy ja zwracam się do wszystkich: „ Kto chce, aby Bóg wylał na niego Ducha Świętego, niech podejdzie do stołu”. Wyszło sześć dusz, jedna z nich agronomka kołchozu. Niektórzy z przybyłych weszli na łóżka, krzesła, aby popatrzeć co się stanie. Tym, którzy wyszli powiedziałem, żeby stanęli na kolana. Rozpoczęła się modlitwa. Zapraszam Jarmołe (był on wtedy diakonem w Krasnowoli): „ Jesteś diakonem, kładź na nich ręce, masz do tego prawo”. On mówi: „Nie wiem co ty robisz”? Myślę nie ma komu, to sam położę rękę na tę agronomkę. Tylko położyłem rękę na jej plecy, ona od razu wypełniła się Duchem Świętym i głośno mówiła językami. Podniosłem się na duchu, moja siła niby się podwoiła i podchodziłem do każdego, kto się modlił. Na kogo rękę położę, ten od razu mówi innymi językami. Kiedy Bóg ochrzcił tych sześcioro, podbiega do mnie Nina- córka gospodyni domu w którym się zebraliśmy i mówi: „Ja też chcę tak mówić”. Po naszej modlitwie Bóg ochrzcił Duchem Świętym i ją. Oprócz tego miała widzenie- napis na niebie: „Ludzie pokutujcie i wierzcie w Boga”, widziała też aniołów i Jezusa Chrystusa. Ja podniosłem się i stanąłem w drzwiach. Gdy tylko widzę u kogoś łzy w oczach, kładę na niego rękę, a tego Duch Święty napełnia i mówi innymi językami. Chrzest w Duchu otrzymał także ten, który trzymał kamień, aby mnie rzucić. On do dziś śpiewa w łuckim chórze. Tego wieczoru, Bóg ochrzcił Duchem Świętym, blisko 30 dusz. A ja zdążyłem do rana wrócić do domu, przeszedłszy 22 km W Kolkach zapalił się Duchowy Ogień, ludzie zaczęli chodzić na zebrania, przychodzili prawie codziennie. Dowiedziawszy się o tym pop, wysłał swoich ludzi, ażeby pokropili chatę święconą wodą, by oczyścić ją od nieczystego ducha.
A było to tak. W tym domu odbywało się nabożeństwo i przyszedł wysłany przez popa starosta, aby pokropić. Na zebraniu była jego córka. I kiedy zmoczył kropidło, w tej chwili Bóg ochrzcił Duchem Świętym jego córkę, która stała z boku. Ona podniosła rękę mówiąc innymi językami przed ojcem. Wtedy on odstawia naczynie ze święconą wodą, podnosi rękę i krzyczy: „Święty, Święty Pan Wszechmogący” ponieważ odczuł chwałę Bożą na tym zebraniu. Tak narodził się kościół w Kolkach. Często odwiedzałem tę wieś, przychodzili ze mną inni bracia, w tym Sergiusz Banada. Kościół utwierdził się duchowo. Siostra Elżbieta była prorokinią i Bóg często ostrzegał przez nią Zbór. Mówił gdzie się zbierać, aby nie wiedziała o tym władza. Kościołami w Starosielu i w Kolkach kierował nasz diakon- Jan Filimończuk, bo wcześniejszy kaznodzieja-
Momotiuk był w więzieniu. Wtedy były ciężkie czasy. Każde gospodarstwo przymusowo musiało oddać państwu: 40 kg mięsa, 400 l mleka, wełnę, skórę zwierząt, jajka, a ziarno- wszystko co wyrosło. Oprócz tego trzeba było dać państwu pieniężną pożyczkę, zapłacić podatek, ubezpieczyć gospodarstwo, płacić podatek kawalerski, a to gdzieś około 200 „karbowańców” i wiele innych opłat. Ale chociaż materialnie było ciężko, Zbory widocznie wzrastały duchowo. Zaczęli przyjeżdżać do nas kaznodzieje z innych wiosek, ludzie byli uzdrawiani na oczach. Bóg chrzcił Duchem Świętym, były proroctwa, widzenia i wydawało się, że czegoś bardziej duchowego nigdzie nie ma i wierzącemu wszystko ku zbudowaniu. Organizowali chór, muzykę strunową, a z czasem dętą. Ale tak było niedługo. Młodzież zaczęła wyjeżdżać do miast, tam łatwiej przeżyć, bo w kołchozie otrzymywali bardzo mało. Nawet całe rodziny wyjeżdżały.